Teneryfa – La Palma 1-12 czerwca (RELACJA)
Pierwsza Noc – Rozgrzewka na Teneryfie
Zgodnie z planem wylądowaliśmy z Agą na Teneryfie ok godziny 18, dwie godziny po grupie lecącej z Polski. Nie było zbyt wiele czasu więc szybka decyzja gdzie podziwiamy zachód Słońca i spędzamy pierwszą nockę. Padło na sprawdzoną w zeszłym roku miejscówkę na małym parkingu pod drugim najwyższym szczytem wyspy – Pico Viejo (3,135 m. n.p.m.). Tak też się stało i oprócz przepięknie zmieniających się kolorów nieba na zachodzie, mogliśmy podziwiać sąsiednie wyspy – Gomerę i La Palmę
Gdy stało się ciemno na tyle, żeby zobaczyć zarysy gwiazdozbiorów, pojawiły się żarty, że Polarna za nisko, że Jowisz za wysoko (w okolicy zenitu), że polskie niebo lepsze i w ogóle co to ma być 😀 Rzeczywiście Polarna zbyt wysoko tam nie jest (na zdjęciu po prawej zarys wulkanu Pico Viejo).
Pierwsze poważniejsze przymiarki obserwacyjne zakłócili goście – grupa turystów, która skorzystała z oferty „Teide by Night” Oferta polega na przywiezieniu pod wulkan (dokładnie tam gdzie byliśmy, w zeszłym roku widzieliśmy ten sam autobus) i pokazaniu najważniejszych obiektów akurat widocznych na niebie. Z naszej strony posypało się trochę mało cenzuralnych sformułowań 😉 Po prezentacji (ok pół godziny? Nie mierzyłem dokładnie), wesoły autobus sobie pojechał odprowadzony groźnym spojrzeniem Panasa 😉
Dla części osób z naszej grupy, widok Omegi Centauri, Centaurusa A czy południowej części Skorpiona był pierwszym takim w życiu więc mocno wyrażanego zadowolenia nie brakowało. Na zdjęciu poniżej, Omega po prawej stronie, nawet w takiej skali doskonale widoczna jej natura 🙂
Największą niespodzianką okazała się być chyba jednak lornetka przywieziona przez jednego z uczestników – SARD 6×42. Stara, amerykańska, wojskowa lornetka z 11-stopniowym, bardzo dobrze skorygowanym polem widzenia. Cudowny sprzęt! Obok znanych już na forum telekonwerterów Nikona, stałą się naszym podstawowym narzędziem przeglądowym.
Zmęczenie spowodowane długą podróżą, sprawiło, że dosyć szybko zakończyliśmy podziwianie nieba z Teide. Wiedzieliśmy też, że rano czeka nas kolejny lot, więc w miarę możliwości, drugą część nocy przeznaczyliśmy na odpoczynek.
Przylot na La Palmę
Żeby dostać się na La Palmę z Teneryfy, należy skorzystać z oferty promowej albo lotniczej. Ta pierwsza jest nieco droższa i co oczywiste, zajmuje więcej czasu. Loty obsługiwane są przez dwie lokalne linie – Canaryfly i Binter Canarias. My skorzystaliśmy z oferty tej drugiej.
Na Teneryfie są dwa lotniska – Południowe i Północne. To pierwsze obsługuje obecnie większość ruchu międzynarodowego i powstało tuż po najbardziej tragicznej w historii pod względem liczby ofiar katastrofy lotniczej mającej miejsce na lotnisku północnym w 1977 roku. Tenerife Norte obsługuje głównie loty międzywyspowe i tam właśnie rozpoczynaliśmy główny etap naszej wyprawy.
Z oczywistych względów, największe obawy budziła waga i rozmiar naszych bagażów. Oprócz 22-calowego Dobsona, znalazła się w nich potężna lorneta z ciężkim statywem i mnóstwo pomniejszych zabawek. Spokojnie można przyjąć łączną wagę powyżej ćwierć tony na 9 osób. Limity Bintera to 6 kg na bagaż podręczny i 20kg na rejestrowany (w cenie biletu) na osobę…troszkę przekroczyliśmy 😉
Szybka decyzja, że odprawiamy się jako grupa i co będzie to będzie 😀
Skończyło się bardzo pozytywnie, całość została zabrana bez kompletnie żadnych dopłat. Problemem nie były również nietypowe rozmiary paczek.
Po krótkim, bardzo miłym locie (Binter fajnie dba o pasażerów na pokładzie) wylądowaliśmy na La Palmie. Tutaj panowie w mundurach zainteresowali się zawartością bagaży, ale po krótkim oczekiwaniu i wyjaśnieniach, że my „astronomy amatorzy i wieziemy teleskopy” mogliśmy udać się na parking i jechać dalej.
Zamieszkaliśmy w miejscowości La Punta. Już teraz wiem, że jeśli znów zbierze się grupa osób chętnych na wyjazd (do 10 osób ), to skorzystam z tego samego miejsca pobytu. Tutaj wielkie podziękowania dla mojej Agi, że znalazła taką ofertę w bardzo fajnej cenie i całkiem niezłej lokalizacji dostosowanej dla naszych celów. Naprawdę ciężko jest znaleźć coś dla większej ilości osób na zachodzie/północnym zachodzie wyspy.
Szukaliśmy lokalizacji naszej „bazy wypadowej” jeszcze bliżej miejscówki (Puntagorda i okolice). Jednak kompromis między ceną, lokalizacją i stanadardem sprawił, że wylądowaliśmy w La Puncie i gdybym drugi raz miał decydować, nie zmieniłbym na inną opcję. La Palma to wyspa, która nie posiada dużej bazy turystycznej. W dużej mierze to prywatne „finki” – wiejskie domki przystosowane dla turystów. Znaleźć coś w północno-zachodniej części wyspy dla takiej ilości osób (9) to spore wyzwanie i myślę, że całkiem dobrze to wyszło. Jeśli ktoś wybiera się w skromniejszym gronie (tak do 5 osób ), można znaleźć coś fajnego bliżej wjazdu na miejscówkę.
Po dotarciu na miejsce przyszła pora na wypakowanie się i…obserwacje słoneczne 🙂 Słońca na Kanarach nie brakuje, a my z tarasu mieliśmy znakomity widok na ocean w kierunku południowym i południowo-zachodnim 🙂
Wizyta w Obserwatorium – dwa razy dopisuje szczęście
Tutaj nieco naciągnę chronologię 😉
Pod samym obserwatorium byliśmy dwa razy – drugiego i trzeciego dnia pobytu na La Palmie. Pierwszy raz był „przejazdem” na sam szczyt Roque de los Muchachos. Droga tam prowadząca jest dosyć trudna, nie tylko dla kierowcy. Spora różnica ciśnienia i ogromna ilość zakrętów sprawiła, że część z nas (w tym ja) miała lekkie problemy zdrowotne. Jednak przeżycia na miejscu absolutnie są warte poświęcenia 🙂
Mimo wielu teleskopów zlokalizowanych w Obserwatorium, zdecydowanie najbardziej rzucają się w oczy dwa potężne (17 metrów) lustra teleskopu Magic, służącego do obserwacji w zakresie promieniowania gamma. Z tego co się później dowiedzieliśmy, w planach jest wybudowanie kolejnych (większych) tego typu urządzeń. Poniżej obecnych zabudowań obserwatorium prowadzone są prace budowlane. Trzeba będzie sprawdzić co się tam jeszcze ciekawego buduje 😉
Kolejnego dnia czekała nas już wizyta w samym obserwatorium. Kiedy rezerwowałem wizytę (połowa stycznia), rezerwacje na czerwiec nie były jeszcze dostępne. Nie zauważyłem, że system wybraną przeze mnie datę zmienił na kwiecień (ostatni dostępny termin). Szybki mail do osoby, która się tym zajmuje i sprawa została szybko rozwiązana – mieliśmy bilety na 3 czerwca (piątek), mimo że nie były dostępne 😀 Jakiś czas później dostałem maila od tej samej osoby z zapytaniem czy możemy przełożyć wizytę na 4 czerwca (sobota), ponieważ na piątek mają zapytanie od jednej ze szkół. Dla nas to nie był żaden problem więc zgodziłem się bez wahania. Okazało się, że gdybyśmy przyszli w piątek, odwiedzilibyśmy Teleskop Williama Herschela, a dzięki zmianie trafiliśmy na…GRAN TELESCOPIO CANARIAS!
O umówionej godzinie przywitała nas przewodniczka z…dwoma krukami 🙂 Tutaj szczęście dopisało po raz drugi ponieważ jedna osoba z naszej grupy nie miała biletów (dołączyła znacznie później), ale wbrew obawom udało się bez problemu kupić dodatkowy bilet na miejscu. Przewodniczka najpierw przekazała ogólne informacje o obserwatorium (w tym ciekawą historię z lądowiskami dla helikopterów), po czym zaprowadziła do największego z największych.
Wrażenie kapitalne, z zewnątrz nie wygląda na takiego kolosa. Zresztą tutaj najlepszy będzie filmik 😀
Nie obyło się również bez typowo turystycznych fotek z grą perspektywy 😀
Nasza miejscówka
Mirador de los Andenes, dokładne współrzędne 28.761227, -17.866927. Widok fenomenalny, na południe przepaść Caldery Taburiente – jeden nieuważny krok w nocy i nie ma ratunku. W bonusie widok na sąsiednie wyspy (Teneryfa, Gomera, Hierro). Miejscówka okazała się perfekcyjna i na szczęście nikomu nic się nie stało 🙂 O ironio, drobne kontuzje pojawiły się dopiero ostatniej nocy na La Palmie gdy sprzęt rozłożony był pod domem 😀 Gdyby ktoś się zastanawiał – tak, rozbieraliśmy ten płotek więc na czas obserwacji nie było żadnej ochrony, po każdej nocy starannie przywracaliśmy stan uprzedni 🙂
W kierunku zachodnim i północnym przepiękny widok morza chmur i wystający Teleskop Isaaca Newtona.
Gacrux, Decrux, Mimosa…Agena i Toliman 🙂
Miejscówka obserwacyjna na La Palmie znajduje się nieco na północ od tej na Teneryfie. Mimo to, również udaje się złapać większą część Krzyża Południa i dwie najjaśniejsze gwiazdy Centaura. Co prawda nie udaje się złapać Acruxa, co udało się rok temu z Teneryfy ale to i tak więcej niż się spodziewałem (nie sprawdzałem wcześniej co dokładnie wychodzi ponad horyzont na La Palmie).
Co ciekawe, Panasmaras jako pierwszy zlokalizował i potwierdził Tolimana z Ageną zanim jeszcze zrobiłem zdjęcie 🙂 Ten to ma sokole oko nie tylko do czarnych kleksów 😀
Małe filmowe podsumowanie (tak wiem, trochę trzęsie)
Na koniec kilka wniosków-polecajek 😉
1. Na La Palmę trzeba się dostać. Z tego co wiem, są dwie lokalne linie lotnicze i dwóch operatorów promowych. Promy są nieco droższe i co oczywiste, podróż jest znacznie dłuższa. Tutaj nie ma wątpliwości – Binter Canarias to najlepsza opcja. Bardzo fajna obsługa, loty w obie strony już za 50-60 euro. Bagaż podręczny do 6kg i rejestrowany do 20kg w cenie biletu. W naszym przypadku przekroczenie limitów nie stanowiło problemów. W ogóle czytając wcześniej opinie, byłem przygotowany na bardzo przyjazną obsługę. Samolot lata nawet 10 razy dziennie.
2. Po La Palmie trzeba jeździć. Polecam lokalną, kanaryjską firmę, która wynajmuje samochody – CICAR. Przerabialiśmy w zeszłym roku jedną z tych „wielkich, międzynarodowych” (GoldCar,EuropCar, Hertz) – nigdy więcej. Jeśli ktoś się jednak zdecyduje, zalecam bardzo uważne czytanie warunków umowy. Właśnie sprawdziłem na stronie Cicar’a – ceny na La Palmie i Teneryfie są praktycznie identyczne.
3. Na La Palmie trzeba mieszkać. Z tym był największy problem ale to kwestia ilości osób. Jeśli ktoś wybiera się mniejszą ekipą (3-5) to problem automatycznie staje się mniejszy. Priorytetem staje się lokalizacja w okolicach północno-zachodniego krańca wyspy z uwagi na jak najkrótszy dojazd na szczyt. Korzystaliśmy z usług CanaryCompany i nie mam im nic do zarzucenia.
4. Na La Palmie trzeba jeść. Tutaj nie bardzo pomogę. Byliśmy pod tym względem bardzo samodzielni. Własne zakupy, własne gotowanie 😉 Co ciekawe, poznaliśmy miłego pana, który jeździ po okolicy naszego lokum i rozwozi świeże ryby 🙂
Raz byliśmy w restauracji przy plaży w Tazacorte ale nazwy nie pamiętam ani specjalnie nie polecam 😉
178 views