W pogoni za Messierem – Kanaryjski Maraton

Jednym z najbardziej popularnych „wyzwań” dla astronomów amatorów na świecie jest obserwacja wszystkich 110 obiektów Messiera za pomocą własnego sprzętu w ciągu jednej nocy, co określane bywa jako Maraton Messiera. Sam Messier nie korzystał z wybitnych warunków obserwacyjnych i używał teleskopów o ograniczonej zdolności optycznej – porównywalnych do nowoczesnych lornet lub małych teleskopów. Jego ulubiony teleskop to achromatyczny 3,5-calowy refraktor z oczywistych względów pozbawiony jakichkolwiek warstw. W podobnych warunkach, dzisiejszy 3-calowy refraktor jest wystarczający dla doświadczonego obserwatora, chociaż niektóre obiekty mogą sprawiać pewne trudności. Ogromna większość obiektów jest widoczna w lornetce 10×50 pod ciemnym niebem, chociaż wiele z nich będzie wymagać sporego wysiłku. Wszystkie 110 obiektów można zobaczyć bez większych trudności korzystając z apertury 4″ i większej.

Każdego roku w okolicy marcowego nowiu miłośnicy astronomii wyruszają na obserwacje, aby spróbować zobaczyć jak najwięcej obiektów Messiera w ciągu jednej nocy. Maraton Messiera został zainicjowany w latach siedemdziesiątych XX wieku przez kilku miłośników z USA (w tym Toma Hoffeldera, Toma Reilanda i Dona Machholza) oraz jednego z hiszpańskich astronomów-amatorów. Pierwsza relacja z obserwacji wszystkich obiektów z katalogu w ciągu jednej nocy odnosi się do nocy z 23 na 24 marca 1985 roku, kiedy to Gerry Rattley z Dugas w Arizonie dokonał tego wyczynu. Około godziny później Rick Hull powtórzył ten sukces z miejscowości Anza w Kalifornii. W nocy z 20 na 21 marca 2004 roku Petra Saliger & Gernot Stenz za pomocą 4″ refraktora na Teneryfie dokonali pierwszego „europejskiego” pełnego Maratonu.


Gdzie i kiedy najlepiej?

Maraton Messiera - kiedy

Tom Polakis zbadał możliwość przeprowadzenia Maratonu z wynikiem 110 obiektów Messiera w ciągu jednej nocy z różnych szerokości geograficznych. Wnioski oparł głównie na doświadczeniach uczestników maratonów z USA (głównie All Arizona Messier Marathons), zbieranych przez wiele lat. Opublikował swoje wyniki w sieci, w tym grafikę widoczną powyżej. Tom zaznaczył, że:

​​W niektórych kwestiach była pewna subiektywność w ustawianiu limitów, przykładowo założyłem, że Słońce powinno znajdować się 12 stopni poniżej horyzontu w momencie gdy słaba galaktyka M74 znajduje się przynajmniej 5 stopni nad horyzontem. W kwestii obiektów porannych mamy mniej danych, ale wygląda na to, że M30 można zobaczyć już na wysokości 2 stopni.
Północna granica wynosi około 42 stopnie N, a optymalna szerokość geograficzna wydaje się wynosić około 20 stopni N. W miarę przesuwania się na południe traci się towarzystwo M31 (M32 i M110), a w pobliżu równika również M52.


Obiekty Messiera czyli co dokładnie?

Kiedy Charles Messier obserwował obiekty, które ostatecznie trafiły do słynnego katalogu, jego wizualne wrażenia pozwalały mu tylko rozróżnić „amas d’étoiles” (gromady gwiezdne) i „nebuleuse” (mgławice). Dzisiaj wiemy, że wśród wszystkich 110 obiektów składających się na katalog znajdziemy:

  • 6 mgławic dyfuzyjnych
  • 28 gromad otwartych
  • 4 mgławice planetarne
  • 29 gromad kulistych
  • 40 galaktyk
  • 3 inne obiekty

Powyższa lista opiera się na założeniu, że M8 (Laguna) i M16 (Orzeł) to gromady otwarte (w ten sposób zanotował je sam Messier). 69 obiektów z listy znajduje się w naszej galaktyce, w odległościach od 430 lat świetlnych (Plejady), do 78.000 lat świetlnych (M75). Pozostałe 41 obiektów to galaktyki…z jednym wyjątkiem. Gromada kulista M54 znajduje się w SagDEG – galaktyce karłowatej będącej satelitą Drogi Mlecznej. Najbardziej odległym „Messierem” jest M109, galaktyka znajdująca się w odległości ok. 67,5 mln l.ś.
Messier 45 (Plejady) to bezsprzecznie najjaśniejszy obiekt w zestawieniu, widoczny gołym okiem nawet na niezbyt ciemnym niebie. Na końcu listy, w zależności od źródła, znajduje się M95, M91 lub M97. Największa kątowo jest oczywiście Galaktyka Andromedy, ale fizycznie miano największej należy się M101 o średnicy ponad 1,5 razy większej niż M31. Na drugim biegunie znajdziemy M40 o odległości kątowej składników 49″. Fizycznie najmniejsza jest mgławica planetarna M76, ponieważ M40 (podobnie jak M73) nie jest „prawdziwym” obiektem.


Moje wyzwanie

Próba wykonania pełnego Maratonu Messiera chodziła za mną mniej więcej od połowy zeszłego roku. Wiedziałem, że w drugiej połowie marca wybiorę się znowu na Teneryfę lub La Palmę, więc od razu wydało mi się to doskonałą okazją na podjęcie takiego wyzwania. Gdzieś głęboko w pamięci miałem również relacje Panasamarasa i Pawła Trybusa. Po zasięgnięciu informacji, których skróconą wersję widzicie powyżej, okazało się że założony termin i miejsce (okolice 25 marca w pobliżu 28-go równoleżnika) są wręcz idealne. Sprawdziłem wszystko – jak wcześnie muszę zacząć, gdzie dokładnie znajdę M74 i M77 oraz kilka innych trudniejszych obiektów, ile czasu przed wschodem Słońca będę miał na M30 i jak typowa lista kolejności będzie się mieć do warunków na miejscu. Kilka dni przed wyjazdem drukuję „check-listy” w kilku kopiach oraz mapki wygenerowane w CdC. Zabieram Zeissa Jenoptema 10×50 (pole 7,3 stopnia) oraz lornetę Strathspey 25×100 (znana również jako Oberwerk 25×100 IF, Helios Quantum-4 czy TS – Gigant) – pole 2,5 stopnia.
Na Teneryfę dotarliśmy popołudniem 20 marca. Jak zwykle towarzyszyła mi moja Aga oraz po raz pierwszy Bartosz i Zdzichu, który zabrał ze sobą TS ED 102mm f/7 na AZ4 (to kombinacja sprzętowa okaże się później bardzo pomocna.


Zapoznanie z miejscówką i niebem

Wstępnie na termin Maratonu wybrałem noc z 25 na 26 marca. Gdyby coś poszło nie tak, przewidywałem powtórkę noc później. Wybrane miejsce to doskonale nam znany z lat poprzednich punkt widokowy Mirador de Chio (2087 m. n.p.m.) u stóp wulkanu Pico Viejo. Co prawda wschodnia i południowa część horyzontu jest tam nieco zasłonięta przez ścianę kaldery będącej pozostałością po niegdysiejszym ogromnym wulkanie Las Cañadas, jednak jej wysokość nie stanowiła większego problemu. Część zachodnia jest tam kompletnie odsłonięta, a sam stożek Viejo znajduje się na północy z lekkim przesunięciem na wschód czyli w miejscu, które mnie najmniej interesowało. Miejsce na tyle dobre z wielu względów, żeby wybić z głowy szukanie innych (jedyna próba innego miejsca skończyła się szybką ucieczką do samochodu przed lodowatym wiatrem).

Mirador de Chio, kolejno od lewej: wschód, południe, zachód i północ, oraz położenie na mapie Teneryfy.

Po dwóch nocach „lenistwa” (że tak delikatnie ujmę) wreszcie (22.03) decydujemy się na wyjazd „zapoznawczy”. Główna myśl, jaka mi przyświeca, to test uciekających najszybciej – M74 i M77. Tym razem nic z tego. Chmury nad zachodnim horyzontem i ogólnie panoszący się na niebie cirrus witają nas na miejscu. Odpadają nie tylko „siedemdziesiątki” ale również Andromeda z sąsiadkami i Trójkąt. No nic, zabieram się za ogólną powtórkę zimowego nieba i kilku eMek, które uznałem za potencjalne zagrożenie. M76 pojawia się stosunkowo łatwo w teleskopie, w lornecie niewiele różni się od słabej gwiazdy. M102 (co do obiektu są wątpliwości ale uznaje się, że to NGC 5866 czyli Galaktyka Wrzeciono) w Smoku również okazuje się nie sprawiać tylu problemów co przewidywałem. Łącznie pierwsza nocka „zapoznawcza” przynosi owoc 31 zaliczonych Messierów do godziny 23:30. Jeżdżąc z pamięci bez listy, przegapiłem M1 i M50. Jestem dobrej myśli ale zauważyłem dwa problemy, o których wcześniej nie myślałem (o tym później).

  • I tak upłynęła noc, poranek, popołudnie – dzień kolejny

Kolejny wieczór już kompletnie bezchmurny, jednak jesteśmy na miejscu zbyt późno. Znów uciekły wieczorne galaktyczki, ale nadrabiam zaległego Kraba i M50. Trochę zniechęcony odpuszczam tym razem temat Messiera i na kompletnym luzie jeżdżę lornetką po niezwykle bogatych w obiekty okolicach Rufy i Żagla. Około północy wschodzi Omega Centauri, wzbudzająca podziw w każdym sprzęcie, zwłaszcza u towarzyszy podróży, którzy nigdy wcześniej jej nie widzieli. Jest bezchmurnie, Bartek fotografuje szerokie kadry, więc zostajemy troszkę dłużej niż poprzednio. Sprawdzam jeszcze dobrze mi znany nalot na Południowy Wiatraczek (83) oraz kulkę w Hydrze (68). W międzyczasie postanowiłem zerknąć na kometę 41P/Tuttle-Giacobini-Kresak, jednak podobnie jak kolegów z forum wprowadziło mnie w błąd mobilne Stellarium i przez dłuższą chwilę błądziłem lornetką w okolicach gwiazdy 36 UMa zanim znalazłem ją już wewnątrz „Wozu”.

  • I tak upłynęła noc, poranek, popołudnie – dzień kolejny

Moja niecierpliwość zwyciężyła – jeśli będą warunki, podchodzę na poważnie do maratonu noc wcześniej niż zakładałem. Nawet nie straszny mi niewielki sierp Księżyca goszczący gdzieś w okolicy M30 nad ranem. Jedziemy z założeniem, że to dziś…
Jednak nie dziś. Po dotarciu na miejsce witają nas dwa okropne zjawiska, nie wiem które z nich gorsze. Na niebie cirrus, a na parkingu cała grupa młodocianych amatorów nieba. Kilkadziesiąt osób wywija białymi latarkami, laserami – ogólnie klimat jak na korytarzu ś.p. polskiego gimnazjum. Gdyby chodziło o zwykłe obserwacje, nie byłoby większego problemu, zmieniamy miejscówkę (coś tam w rezerwie jeszcze miałem) a niebo w wielu miejscach było pogodne. Jednak to miał być Maraton bezkompromisowy – na 110 fajerek!
Decyzja prosta – wracamy na dół, nabierzemy sił i wracamy następnego dnia.

  • I tak upłynęła noc, poranek, popołudnie – dzień kolejny…TO JEST TA NOC.

Na początku był chaos…

Czuję się jak przed ważnym egzaminem. Już od kilku lat nie miałem żadnego egzaminu, więc nieco zapomniałem ten lekki ucisk w brzuchu. Na miejsce docieramy około godziny 19:45, temperatura wynosi 3 stopnie Celsjusza i jak się później okaże, pozostanie w tych okolicach przez całą noc. Niebo wygląda na idealnie bezchmurnie, nie stwierdzono też żadnych niepożądanych gości na parkingu. Mam chwilę czasu na wypakowanie lornetek, mapek, włączenie dyktafonu na telefonie. O równej 20:00 zaczynam rozglądać się po niebie. Stosunkowo wysoko nad zachodnim horyzontem świeci Merkury, który podnosi morale ponieważ znajduje się niżej niż pierwszy cel Maratonu. Nad horyzontem jeszcze jasno więc trzeba uzbroić się w cierpliwość.
Albo i nie!
Skoro mam jeszcze chwilę do próby łapania galaktyk, rzucam okiem i lornetą na M45 – Plejady (20:09), które zajmują około połowę z 2,5* pola 25×100. Po chwili zabieram mniejszą lornetkę i od razu znajduję M41 w Wielkim Psie (20:10) oraz M93 w Rufie (20:11), którą bardzo łatwo znaleźć tuż nad gwiazdą Asmidiske (3,34 mag) wyglądającą jak podwójna z powodu bliskiego położenia 188 Pup (5,3 mag). Nawet w większej lornecie gwiazdy z gromadką ze sporym zapasem mieszczą się w jednym polu widzenia. Wracam pośpiesznie do Syriusza od którego odbijam w kierunku Procjona żeby po drodze trafić na gromadę M50 w Jednorożcu (20:13). Trzy dni wcześniej o niej zapomniałem, więc teraz mimo korzystania z listy, myślałem o niej szczególnie. Zresztą lista nijak się miała do mojego nieco chaotycznego biegania po zimowych emkach. Skoro już jestem w tej okolicy, zmierzam z radością w kierunku pary M46 i M47 (20:15), która jest dla mnie absolutną czołówką wśród widoków w lornetkowych okularach. W dużej lornecie dwie kompletnie różne od siebie gromady są widoczne ze sporym zapasem, z mniejszej zajmują mniej niż 1/3 pola widzenia. W tym momencie podejmuję pierwszą próbę złapania galaktycznych pułapek w Rybach i Wielorybie ale jest jeszcze zdecydowanie zbyt jasno. Wracam zatem do małej lornetki i łapię M34 w Perseuszu (20:17) między gwiazdami Almaak i Algol. Widok powoduje lekki uśmiech na twarzy ponieważ próbowaliśmy z Bartkiem i Zdzichem wcześniej dojść do tego, dlaczego Stellarium używa określenia „Gromada Spiralna”, ale żadna lornetka ani teleskop w połączeniu z naszą wyobraźnią nie dawał odpowiedzi na tą zagadkę. Zmierzam w kierunku Kasjopei żeby tuż przy gwieździe Ruchbah odnaleźć M103 (20:19) oraz NGC663, która wydaje się być znacznie bardziej miłym dla oka obiektem niż sąsiadka. W tym momencie przestaję stawiać numerki na mojej liście, przecież i tak odtworzę sobie kolejność z nagrania. Stwierdzam, że pora przyjrzeć się Galaktyce Andromedy i Trójkąta ponieważ zaczynają niebezpiecznie zbliżać się do horyzontu, ale zanim tam dotrę, szybkie podejście do M52 (20:24), która wydaje się być również jednym z bardziej „naglących obiektów” Przedłużenie linii łączącej Schedar i Caph pozwala na bezstresowe dotarcie do celu dużą lornetą. Dwie minuty później docieram do M31 (20:26), krótkie przyglądanie się dosyć dużej plamie i już wiem, że na sąsiadki trzeba będzie jeszcze chwilę poczekać i pewnie skorzystać z teleskopu dla pewności. Przesunięcie lornety równolegle do horyzontu w lewo i lekko do góry pozwala dostrzec dużą ale ledwo kontrastującą z tłem okrągłą plamę M33 (20:28). O godzinie 20:29 kieruję lornetę dokładnie w kierunku miejsca gdzie powinna znajdować się M74. Znam to miejsce doskonale, sprawdzałem wielokrotnie układ gwiazd, jednak nadal nie widzę niczego, co przypominałoby galaktykę. Pocieszam się tym, że mój cel znajduje się jeszcze dosyć wysoko. Duża lorneta czeka w pogotowiu, a tymczasem biorę mniejszą i nadrabiam „zimowe” zaległości. Łatwiejsze cele zwykle namierzam za pomocą linii prostych od jasnych gwiazd lub tworzenia trójkątów i ten drugi sposób dobrze sprawdza się przy M48 (20:30) tworzącej trójkąt równoramienny z Procjonem i głową gwiazdozbioru Hydry. Dwie minuty później jestem już w Woźnicy. Wszystkie trzy gromady (M36, M37 i M38) mieszczą się razem w polu lornetki. Pobliska M35 (20:33) wymaga przemieszczenia się o jakieś 10 stopni od M37. Czekam aż przejedzie (kolejny już) samochód i zmierzam w kierunku Zdzicha, który również postanowił zapoznać się dziś z niektórymi eMkami. O godzinie 20:41 teleskopem i Baaderem Hyperionem Zoom 8-24 odnajduję jeden w dwóch wieczornych bastionów – M77 w Wielorybie, który pada łatwiej niż się spodziewałem. Bardzo pomocny jest tutaj charakterystyczny układ gwiazd dookoła galaktyki. Galaktyka w Rybach stawia znacznie większy opór. Zmiana powiększeń, próby w lornecie, wszelkie formy zerkania i manewrowania tubą tak żeby obiekt się przesuwał – nic z tego. Po dosyć długiej walce i momencie gdy wydawało mi się, że coś widzę (pewnie siła autosugestii) muszę się poddać – M74 nie znajdzie się na mojej liście. Niby Słońce już sporo pod horyzontem, niby wiem dokładnie gdzie jest, ale tło jakieś zbyt jasne – ujawnił się pierwszy z problemów, które dostrzegłem kilka dni wcześniej, a kompletnie się go nie spodziewałem – światło zodiakalne:

No nic, trzeba ruszyć dalej. Gdy kieruję szukacz na Galaktykę Andromedy, okazuje się, że przeszkodą zaczyna być…nasz samochód. Teleskop łatwiej przestawić niż samochód więc przenosimy się ze sprzętem w inne miejsce i tam obok Andromedy pojawiają się: M32 nieco bliżej i mniej oczywista oraz M110 nieco dalej i konkretniej widoczna. Godzina 21:06. Rzut (gołego) oka na okolice gdzie powinienem znaleźć „Małe Hantle”. To ostatni obiekt, z którym powinienem się streszczać ale widzę, że jest jeszcze dosyć wysoko, więc…ostatni, desperacki atak na Ryby. Zdzich żartuje, że może akurat światło zodiakalne zgaśnie, ale nie ma co się czarować – nie ma szans. Zabieram się za M76 (21:10). Miniaturka, która na szczęście znajduje się tuż przy jednej z dwóch widocznych gołym okiem gwiazd tworzących luźną parę między Kasjopeją a końcem Andromedy i poświęciłem jej nieco więcej uwagi wcześniej. To jeden z obiektów, które z lornetce można „zaliczyć” co też czynię, ale dla identyfikacji charakterystycznego kształtu „klepsydry” wymaga nieco powiększenia, dlatego też podziwiam ją w teleskopie. Skoro już jestem przy teleskopie, wracam do M52, która nie wyglądała zbyt okazale w lornecie. Odnajduję ją między Kasjopeją, a…samochodem.

Zając nie zając, nie ucieknie.

Wszelkie poradniki i listy dla Maratonów układane pod nasze szerokości geograficzne, sugerują bardzo szybkie uporanie się z gromadą kulistą w Zającu. Na szczęście tutaj jeszcze około 23:00 będę ją miał nad horyzontem. M79 zaliczam już o godzinie 21:15, chyba głównie dla świętego spokoju. W żadnym z możliwych powiększeń nie wygląda zbyt okazale. Zoom w okolicach krótszych ogniskowych pozwala nieźle wyszczególnić jaśniejsze jądro i ciemniejsze, ziarniste zewnętrzne rejony gromady. Korzystając z teleskopu powoli kompletuję zimowego Messiera zmierzając do Oriona – M42, M43 (21:17) które zaliczam również w lornecie i w tej wersji chyba bardziej przypadają mi do gustu oraz M78 (21:18). Wydrukowana lista nie pozwala mi zapomnieć tym razem o Krabie – M1 (21:20), któremu nie żałuję powiększenia. Na bardzo ciemnym niebie prezentuje się wyjątkowo okazale. Duża, niejednorodna plama o charakterystycznym kształcie. Z drugiej strony nieba dostrzegam, że gwiazdozbiór Kruka wisi na niezłej wysokości nad horyzontem więc znów nie zważając za „sugerowaną” kolejność łapię gromadę M68 (21:22), która nasuwa skojarzenia z koleżanką z Zająca, chociaż wydaje się nieco (ale bardzo niewiele) większa. Od razu zmierzam również do Galaktyki Sombrero – M104 (21:23) do której droga to czysta przyjemność. Asteryzm Gwiezdne Wrota i bardzo ciasny układ trzech gwiazdek w linii, dokładnie wskazują położenie niepozornej, ale pięknej galaktyki. Chwila zapoznania się z listą i widzę, że mam jeszcze dwie luki związane z Rakiem. Duża lorneta z zapasem pola pokazuje cały majestat Żłóbka – M44 (21:25), zaskakująco dobrze prezentuje się również M67 (21:26). Obie gromady nie mieszczą się w jednym polu małej lornetki ale niewiele brakuje, zatem odległość między nimi oceniam na ok 8 stopni. Przechodzę do Lwa i zaczynam małą lornetką od położonego nieco niżej Tripletu zawierającego oprócz NGC3628 interesujące mnie galaktyki M65 i M66 (21:30). Żeby zajrzeć do „drugiego tripletu” (jak go sobie roboczo nazwałem) zdjąłem dużą lornetę ze statywu i opierając się samemu o pobliską barierkę, z ręki znajduję M96, M96 i M105 (21:37). Pozycja karkołomna więc nie zagłębiam się w szczegóły których zresztą za bardzo nie widać. Mała konsultacja z mapką dla pewności i mogę odznaczyć kolejne 3 Messiery. W myślach coraz bliżej zestaw Coma – Virgo do którego absolutnie mi się nie śpieszy, więc zaglądam do Naosa. Bellatrix kazała, to trzeba się słuchać. Tam niespodzianka. Tuż obok dwie skrajnie różne gromady otwarte – jedna słaba, jednolita wygląda nieco jak kulista ale ciągle nieźle widoczna (NGC2477), druga duża, bardzo jasna (2,8 mag) składająca się głównie z błękitnych gwiazd i jednej jaśniejszej, żółto pomarańczowej (NGC2451). W małej lornetce genialny widok.

Tym razem posłuszny założonej kolejności, zmierzam w kierunku Wielkiej Niedźwiedzicy…

Galaktyki M81 i M82 (21:42) to obiekty, których nie trzeba przedstawiać. Rzucam na nie okiem z obu lornetek i idę do teleskopu ponieważ najbliższe plany przewidują obiekty wymagające trochę więcej powiększenia. M108 – Deska Surfingowa) i M97 – Mgławica Sowa (21:47) wyjątkowo szybko pojawiają się w okularze – bliskość jasnego Meraka bardzo ułatwia zadanie. Obydwie mieszczą się w około 1-stopniowym (16 mm w zoomie Baadera) polu widzenia, fajnie kontrastując podłużno-okrągłym kształtem. Zachęcony widokiem, kieruję na nie lornetę. Obydwa obiekty widoczne, można nawet doszukiwać się kształtu, ale niedobór powiększenia jest aż nadto widoczny. Jadę do góry w kierunku gwiazdy Phecda, w pobliżu której oczekuję znaleźć „Odkurzacz” (jak to widzimy w Stellarium). Okazuje się, że nie jest tak oczywista jak poprzedniczka ale i M109 (21:54) w końcu ukazuje się moim oczom. Czas na pseudo-Messiera. Upośledzony bo upośledzony, ale zaliczyć trzeba. Tuż poniżej żółtawej gwiazdy 70 UMa (5,5 mag) widoczna jest para niezwiązanych ze sobą fizycznie gwiazd tworzących M40 (22:02). Do skompletowania pierwszej strony listy pozostała mi już tylko M51 (22:07) która tworząc kąt prosty z końcem dyszla Wielkego Wozu staje się łatwym celem. W dużej lornecie bardzo ładnie widoczne obydwie części pary galaktyk. Galaktyka Wiatraczek – M101 (22:09) tworzy z tym samym dyszlem trójkąt równoramienny więc też nie wymaga dokładnych namiarów i jest łatwym celem zarówno w małej jak i dużej lornecie. Większych problemów spodziewałem się ze znajdującą się nieco na uboczu galaktyką M102 (22:18) w Smoku, dlatego kilka dni wcześniej zrobiłem sobie próbny starhopping i okazało się, że nie taki Smok straszny. Przy okazji o kilka punktów wzrasta moja sympatia do szukaczy typu Red Dot. Szybko namierzam, pokazuję Zdzichowi i jazda do Psów Gończych. W menu mam Psy razy cztery (3 galaktyki i gromada kulista). Galaktyka Słonecznik – M63 (22:21) znajduje się po drodze z końca Wielkiego Wozu do gwiazdy Cor Caroli, przy grupce dosyć jasnych gwiazdek. W obu lornetkach dobrze widoczna, w większej przyjmuje kształt spłaszczonej elipsy. M94 (22:23) ma obok siebie jeszcze ciekawszy układ gwiazdek w kształcie hmmm, latawca(?). Mijam czerwonawą La Superbę (pozdrowienia dla Bellatrix) i w połowie drogi między betą Psów Gończych a gammą Wielkiej Niedźwiedzicy spotykam ostatnią z galaktyczek w Psach – M106 (22:30). Na koniec tego etapu coś bardzo łatwego – gromada kulista M3 (22:33) w połowie drogi między Cor Caroli a Arkturem. Po doświadczeniach z mini-kulkami w Zającu i Kruku, ta wygląda niczym z innej ligi.

Na kolanach przed Panną i Bereniką

Krótka rozmowa z Bartkiem (który naświetla kolejną klatkę):

– Co tam dziubiesz?
– Kruka

Wizyta w Warkoczu zaczyna się niewinnie. Gromada kulista M53 (22:39) położona blisko alfy Warkocza, mimo że niewielka, jest łatwym celem dla dużej lornety i sprawia lepsze wrażenie niż niektóre poprzedniczki.

– Zdzichuuuu, chyba będę coraz częściej do Ciebie przychodził.

Pojawia się problem numer dwa zauważony już w czasie pierwszej próbnej nocy. Zestaw galaktyk Coma-Virgo jest już bardzo wysoko nad horyzontem (przeteleportowałbym się w tym momencie chętnie do Polski) co oznacza spore wygibasy biorąc pod uwagę mój niski lornetowy statyw, który sprawdza się przy obiektach niewysoko nad horyzontem (Skorpiony, Centaury czy inne Rufy), ale kompletnie nie nadaje się do przeczesywania zenitu i okolic. Mimo że lorneta pozwoliłaby sprawniej uporać się z tym rejonem, kątówki w teleskopie i szukaczu nie pozostawiają wątpliwości. Nawet w takiej konfiguracji większość czasu spędzę na kolanach. Krótka przerwa i zaczynam najtrudniejszy dla mnie etap wędrówki po Messierach od M64 (22:48) w Warkoczu, która trzyma się trochę dalej od tego piekielnego skupiska. Czarnego oka nie dostrzegam ale galaktyka wygląda na dosyć dużą i jasną. Kolejna krótka przerwa po tym gdy podczas zapisywania znaleziska zauważyłem, że drętwieją mi palce z zimna. Zaczynam mocno żałować, że nie zabrałem rękawiczek. Przy okazji przenosimy teleskop w wygodniejsze dla mnie miejsce z bezpośrednim dostępem do mapek i listy. Rozpoczynam podejście do M85 od Deneboli, ale przypadkowo trafiam na inny obiekt. Zerkam na mapkę, sprawdzam okoliczne gwiazdki i okazuje się że nieco zboczyłem z trasy docierając do M100 (23:03). Skoro już jestem w tej okolicy, teraz powinno pójść sprawniej. Dwie minuty później wpada w końcu M85 (23:05) i wracam do charakterystycznego trapezu ułożonego z gwiazd od 5 (6 Com) do 8 wielkości, który jest dobrą bazą wypadową do galaktyki M98 (23:08) u której dostrzegam ewidentny podłużny kształt w 24mm i M99 (23:11) leżącej w pobliżu jednego z jego (trapezu) boków – ta z kolei wydała mi się być lekko jajowata. Dalej przewiduję zejście nieco na południe w kierunku słynnego Łańcucha Markariana, który kryje dwie interesujące mnie galaktyki. To dobry czas na zmianę okularu i w wyciągu ląduje ES 24 mm 68*, który oferuje nieco więcej przestrzeni niż zoom Baadera przy takiej samej ogniskowej. O 23:23 podziwiam Łańcuch w tym M84 i M86. wraz z przyległościami z katalogu NGC (na szybko widzę sztuk cztery) oraz wędruję na wschód do M88 (23:28) i M91 (23:29) Dwie galaktyki znajdujące się pod koniec Katalogu Messiera sortowanego pod względem jasności, sprawiają lekki problem, więc tym bardziej jestem zadowolony gdy mam je już z głowy. W międzyczasie pojawia się lekki wiatr, który próbuje zabrać moje kartki co na chwilę odrywa mnie od okularu. Upewniony, że mam wszystkie istotne papiery, najpierw dla pewności robię do drugie podejście do 88-91 zaczynając od wspomnianego już „trapezu”(23:39), a gdy to kończy się sukcesem łapię Virgo A – M87 (23:44) po drodze mijając ponownie Łańcuch Markariana. Owalny widok nie sprawiałby większego wrażenia ale mam w pamięci, że to ogromna galaktyka, fizycznie największa w całej gromadzie.

– Pyknąłeś już tą Pannę?
– Już bliżej niż dalej…

Odbijam w lewo i łapię M89 (23:47) i nieco większą M90 (23:49). W międzyczasie przejeżdżają 3 samochody pod rząd. Oczywiście wszystkie muszą zwolnić, żeby zobaczyć co tu się dzieje (niecenzuralnych słów z nagrania nie przytoczę). Czas na kolejną krótką przerwę na rozgrzanie dłoni. M59 i M60 padają już minutę po północy. Nie zauważyłem, że po drodze miałem jeszcze jedną galaktykę z listy, ale wpisując poprzednie widzę lukę i wracam do M58 (00:03). Przypadkiem wpadają też w okular okoliczne 89/90 i 87. W tym momencie oddycham z ulgą bo widzę, że brak mi jeszcze tylko dwóch galaktyk z zestawu i to sporo oddalonych od reszty. Manewrowanie w tej okolicy strasznie mnie nudzi – no cóż, tak po prostu mam. Galaktyka M49 (00:13) wpada bardzo łatwo miedzy gwiazdami 6 wielkości. Kieruję się nieco niżej ponieważ tam spodziewam się znaleźć ostatnie trofeum w tym rejonie. Gdy nie udaje się od góry, robię drugie podejście od dołu. Gwiazda 16 Vir (4,9 mag) załatwia sprawę i o godzinie 00:17 mogę zaznaczyć okienko przy M61. Koniec! Na 17 galaktyk potrzebowałem prawie dokładnie 1,5 godziny, prawie cały czas na kolanach Nie wrócę tam już nigdy w tych samych okolicznościach przyrody. Albo będę łapał nisko nad horyzontem ale z okularem/lornetą na sensownej wysokości. Jakiś dobson, albo żuraw, albo podobne ustrojstwo…

Wiatraczek i kilka kulek

W tym momencie planowałem zrobić sobie nieco dłuższą przerwę ale nic z tego. Po dłuższej rozłące znów witam się z lornetą i kieruję ją w na Południowy Wiatraczek – M83 (00:21) przy granicy Hydry i Centaura. Niżej świeci widoczna nawet gołym okiem Omega Centauri i wymagający lornetki Centaurus A. Wiem, że mam sporo czasu więc zatrzymuję się przy tych obiektach na nieco dłuższą chwilę. Po ogromnej gromadzie kulistej w sercu Centaura ciekawym doświadczeniem jest widok „ubogich krewnych” w Herkulesie – M13 i M92 (00:25). Co ciekawe, ta druga wywiera na mnie jak zwykle większe wrażenie, chyba dlatego, że nie jest tak popularna niż „trzynastka”, więc i oczekiwania znacznie mniejsze. Skoro jesteśmy przy kulkach, następna w kolejności jest M5 (00:29). Zgrubne nakierowanie lornety między gwiazdy 109 Vir i Alfę Ser zdecydowanie wystarczy, żeby odnaleźć niemałą (już zapomniałem o Omedze) i całkiem jasną gromadę.

Wężownik, Skorpion i Strzelec dopiero pojawiają się nad horyzontem, Lutnia ukryta za wulkanem więc pora na dłuższą przerwę. Moje dłonie domagają się ciepła – ostatnie zapiski na liście wyglądają na jakąś dziwną lekarską czcionkę. Żołądek też daje znać o sobie więc dostaje porcję węglowodanów w postaci kanaryjskich ciastek i zestaw nie wiem czego (nie chcę wiedzieć) w postaci energetyka o nazwie, która zaczyna się i kończy jak słowo „Messier

W centrum Drogi Mlecznej

Nie było mnie 1,5 godziny, a zegar na telefonie wskazuje 03:05. No tak, dziś zmiana czasu. Przede mną ulubione zakamarki nieba czyli król Skorpion z przyległościami. W planach kulki więc oprócz lornetek znów biorę teleskop – trochę powiększenia nie zaszkodzi. Zaczynam od dużej, jasnej i lekko poszarpanej nawet w lornecie towarzyszki Antaresa – M4 (03:07) i nieco skromniejszej ale również nie stawiającej oporu M80 (03:13) W międzyczasie zerknąłem na NGC 6144, więc nawet ta druga wydaje się całkiem spora. Przeskakuję do M107 (03:18), którą znajduję na krawędzi pola widzenia w małej lornetce gdy na środku mam Zetę Oph. W większej lornecie para się nie mieści ale wystarczy lekkie przesunięcie żeby niewielka gromada się pojawiła. Wewnątrz Wężownika docieram do M12 (03:21) i M10 (03:22), które prezentują się trochę okazalej niż 80 i 107. Kulki w tej części Wężownika domykam łapiąc słabszą niż poprzednie M14 (03:25). Nadal w Wężowniku, ale już w okolicach granicy ze Skorpionem i Strzelcem znajduję trzy kolejne i ostatnie z tego grona eM-kulki: przeciętnej wielkości M62 (03:28) i M19 (03:29) oraz nieco mniejszą (porównywalną do M107 albo M14) M9 (03:31).

Nawet poruszając się w okolicach centrum Drogi Mlecznej, cały czas uwiera mnie luka na mojej liście gdzie powinienem zaznaczyć obserwację dwóch obiektów w Lutni, więc jak tylko pojawiły się nad zboczem Pico Viejo kieruję lornetę na M57 (03:43) czyli słynny „Pierścionek”. Dla większej satysfakcji z widoku korzystam też z teleskopu ponieważ planetarka do kolosów nie należy i aż woła o większego „powera”. Jeszcze chwilę czekam i obieram kurs z Lutni na Albireo dostrzegając tuż nad linią wulkanu niepozorną M56 (03:59).

Czas na kolejną przerwę aż Strzelec i południowa część Skorpiona wygrzebią się na sensowną wysokość.

Godzina 04:39…wygrzebały się. Pora na przedostatni etap zabawy. Tyle tam skarbów, że nie wiem od czego zacząć. Na rozgrzewkę M6 i M7 łącznie mniejszą lornetką i osobno większą. Cudowny widok. Niedaleko od Saturna namierzam gromadę otwartą M23 (04:41), jasną ale dosyć zwartą. Dalej już leci hurtowo – Laguna – M8, Trójlistna Koniczyna – M20 i tuż obok niej gromada M21 (04:43). Wszystkie trzy duża lorneta jest w stanie ogarnąć na raz. W pobliżu Kaus Borealis odnajduję M28 oraz dużą kulistą M22 (04:45). Kierując się do góry napotykam gromadę otwartą M25 (04:46) aż trafiam do kolejnej obfitej dostawy eMek – od „chmury” M24, która prezentuje się wyśmienicie w obu lornetkach, przez znacznie uboższą, właściwie malutką M18, dalej wszystkim dobrze znaną „Omegę” (M17). kończąc na nieco oddalonej od reszty gromado-mgławicy Orzeł czyli M16 (04:48). Rzut okiem czy złapię już Łabędzia. Jeszcze nie, ale widzę wschodzącego Altaira, który daje nadzieję na widoczność Liska i Strzały. Nie mam dostępu do Łabędzia więc poluję na Dziką Kaczkę – M11, która w mniejszej lornecie może stwarzać pozory gromady kulistej, w większej wygląda naprawdę okazale. W niewielkiej odległości odnajduję ubogą sąsiadkę M26 (04:52). W tym momencie wkrada się wątpliwość czy zaliczyłem 22 i 28 (zapomniałem zanotować) więc szybka powtórka (jak się okazało) z rozrywki. Uciekam na chwilę ze Strzelca do Strzały. Tam łapię M71 (04:57), słynne Hantle – M27 (04:58) w pobliskim Lisku i na chwilkę zawieszam wzrok na Wieszaku. W Łabędziu widoczna już jest niewielka gromada M29 (05:08).
Przeczekałem jeszcze chwilę i wracam do Strzelca, mam tam jeszcze kilka niedokończonych spraw. Zaczynam od M69 (05:22), przez M70 (05:25), kończąc na M54 (05:27). Ostatnia z nich wygląda na nieco większą kulkę od reszty ale żadna z nich specjalnie nie zapadnie mi w pamięć. W tym momencie każdy kolejny obiekt wymaga czekania aż wyłoni się zza mniejszej lub większej skały. Przy okazji telefon daje znać, że ma niski poziom baterii więc wyłączam dyktafon i od tej pory będę opierał się na krótkich „analogowych” notatkach. Wreszcie mogę sięgnąć po M39 (05:41) i M15 (05:43) i jeszcze raz wracam do Strzelca, a dokładniej jego przedmieść daleko za czajniczkiem. Tam czekają na mnie M55 (05:46), która okazała się dosyć łatwa i całkiem ładna, oraz M75 (05:48) sprawiająca więcej kłopotów. Wszystko w lornecie 25×100.

W tym momencie zostało mi 4 sztuki, na które postanowiłem zapolować teleskopem. Na pierwszy ogień idzie słaba M72 (05:57) i małe kuriozum w postaci trójkącika M73 (06:00) oraz nisko położona ale dosyć jasna M2 (06:09). Wiem, że na ostatniego Messiera muszę poczekać jeszcze co najmniej pół godziny. W tym momencie zdejmuję lornetę ze statywu i wrzucam aparat, czego efektem są m.in dwa powyższe zdjęcia. W najlepsze szukamy klasyków w Łabędziu (Veile, Crescenty i takie tam), aż któryś z kolegów spostrzega, że na wschodzie zaczyna się robić coraz jaśniej. Sam nie wiem kiedy minęła niecała godzina, chyba najszybsza w moim życiu. Ostatnia eMka już widoczna nad skałami od co najmniej kilkunastu minut, a ja się zajmuję jakimiś oczywistościami. Pośpieszny przegląd mapki, momentami graniczące z paniką skakanie po gwiazdkach Koziorożca i…jest! Łatwiej niż się spodziewałem, pojawiła się na jasnym już tle. Koledzy komisyjnie potwierdzają widok w okularze. M30 mam o godzinie 07:03.


Epilog

Przez cały następny dzień śpię – leżę – jem – śpię – leżę – jem. Satysfakcja miesza się z lekkim niedosytem. Z jednej strony jechałem po pełną pulę, z drugiej 109 na 110 to też dobry wynik. Analizuję co mogłem zrobić lepiej z tą cholerną M74. Większy sprzęt? Być może. Bardziej przekonuje mnie opcja zrobienia Maratonu od kilku do dziesięciu dni wcześniej. Nad ranem miałem jeszcze niezły zapas więc można by go przesunąć na wieczór. W przyszłym roku nów wypada 17 marca, może podejdę do tematu jeszcze raz bogatszy o tegoroczne doświadczenie…


Źródła:

  • Atlas of the Messier Objects: Highlights of the Deep Sky 1st Edition by Ronald Stoyan
  • http://messier.seds.org
  • Wszystkie zdjęcia mojego autorstwa. Pojedyncze klatki z Nikona D5100 + Tokina 11-16 f/2.8
  • Relacja z Maratonu z wykorzystaniem dyktafonu (łączny czas nagrania ok 5,5 godziny) oraz zapisków na „checkliście” oraz kilkunastu zrzutów ekranu z telefonu.

 

350 views

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *